przedmiot

Jesieniucha

Jesień wpadła z impetem, zupełnie nagle. Niespodziewana i właściwie nie proszona… ale trzeba przyznać, że oprócz zimna i zapowiedzi strasznej aury ma też momenty. Najgorzej, że im dalej w kalendarz tym będzie gorzej.

Slot ’19

Kolejny Slot po raz kolejny pokazał, że łapanie kilku srok za ogon jest nieopłacalne. Do tej pory kuglarzenie i strefa pro zabierały mi całość czasu. W tym roku wraz z pojawieniem się Jana doszła muza (dzięki stary za te jammy, bo były miodne). Nie dziwne więc, że aparat leżał w samochodzie. Nie można z nim chodzić w obawie o zniszczenie, nie można go zostawić byle gdzie kiedy robi się coś innego i wreszcie nie można się skupić na fotografowaniu, kiedy wokół tyle slotu w slocie. Wyszło więc, że tylko jedno popołudnie popstrykałem warsztaty kuglarskie, bo kuglarska społeczność na slocie to społeczność ważna, piękna i kochająca się, i mimo, że spotyka się raz do roku to bardzo realna. Wielką radością jest więc móc patrzeć jak rośnie co roku o kilkoro zapaleńców. Wracając jednak do zdjęć, to nawet przestałem się już chyba łudzić, „że może w przyszłym roku”. Prawda jest taka, że jak chcesz mieć dobrą fotorelację ze slotu… to pojedź tam jako fotograf, bo jak jesteś warsztatowcem, wykładowcem, uczestnikiem, muzykiem, pomocnikiem, bhpowcem, montażystowcem, muzykopuszczaczem i niewiadomo kim jeszcze, a do tego chcesz posiedzieć z ludźmi, pogadać, pobawić się, wypić coś, spotkać przyjaciół, poznać nowych przyjaciół, nauczyć się kilku rzeczy i do tego Być na slocie… to nie pofotografujesz, nie ma szans. W tym roku nie starczyło mi nawet czasu, żeby z przyjaciółmi z poprzednich lat pogadać twarzą w twarz. Taki to był intensywny czas.

W galerii nr.2 Cztery muzyczne SLOTowe przebitki z nieśmiałych prób do Jammów, które z pomysłu „Choć Wojtas coś pogramy, zaprosiłem fajnego klawiszowca” przerodziły się w niezłe muzyczne imprezy do północy, na które wpadało pełno wiary. Cały Johny.

Nr. 3 to jakieś cosie z ostatniego czasu, bo ostatnio to chyba posty dwa razy do roku się tu pokazują, więc skoro już jestem to dodam:

 

 

Zupełnie inaczej

Dzisiejszy wpis jest zupełnie inny.

Chase Jarvis powiedział coś w stylu: „Najlepszy aparat jaki możesz mieć to ten, który masz przy sobie”. Gość ewidentnie nie widział mojego Hjuj Łeja. Słowo się jednak rzekło. Nie raz miałem przy sobie tylko telefon. Widziałem wspaniałe, cudowne fotki z telefonów. Niestety, żeby zrobić dobre zdjęcie trzeba chcieć, i mieć choć trochę wiary, że właśnie takie będą. Niestety trzymając w rękach tę moją zabawkę i mając świadomość, że lepsze jakościowo fotki zrobiłbym przy użyciu ciastka z dziurką, po prostu od razu daję za wygraną. No prawie zawsze. Służy mi więc nie jako aparat, a bardziej jako notatnik obrazkowy. Zapisuję sobie ciekawe, bądź nie, momenty z życia. I skoro mam tego już trochę, to postanowiłem podejść do sprawy kreatywniej niż zamknięcie ich w jakimś folderze pt. „2/10  *ujowe nie polecam”. Zacząłem się bawić filtrami, ekspozycjami, kolorami, efektami. Bez żadnych granic. Do bólu zębów. Bo czemu nie, przecież to i tak kaszotto z rozmyciem, więc można sobie pozwolić. No i faktycznie kilka rzeczy odkryłem i kilku się nauczyłem. Czyli nie ma tego złego. Choć wyglądają teraz te moje „notatki” nierzadko zgoła abstrakcyjnie, to się podzielę nimi, na dowód, że nawet beznadziejna sprawa może skłonić do eksperymentów i uczyć nowości. Jest to też jakaś, ciekawa nawet chyba kronika, która pewnie za kilka lat zadziwi mnie niezmiernie. No i następny telefon będzie kupowany po zwróceniu uwagi na wbudowany aparat i jego jakość.